Rozmowa z Aleksandrą i Waldemarem Sieprackimi, którzy wypasali stado w Ostoi Stawiany
Czy kiedyś w przeszłości hodowali Państwo owce?
– Mieliśmy kiedyś kilka sztuk, ale to lata temu i nie była to jakaś wielka hodowla.
Tego lata wypasał Pan 30 owiec, to już całe stado. Nie było z nimi kłopotu?
– Ze zwierzętami jak z człowiekiem – jak z nimi dobrze się postępuje to i one są spokojne. Okazało się szybko, że w stadzie była jedna owieczka co była kierowniczką. Jak ona zbeczała to wszystkie jej słuchały, jak ona szła to inne za nią. Ludzie przyjeżdżali, oglądali, dopytywali się co i jak. Całe rodziny przyjeżdżały. Okazało się, że takie stado owiec to atrakcja nie tylko dla dzieci, ale i dla dorosłych.
W tym sezonie będą nowe owce…
– Jak przyjdą młode to też się do człowieka przywiążą. Już po tygodniu jak na nie zawołałem to do mnie biegły. Przyznam, że się do nich przywiązałem. Czegoś człowiekowi brakuje. Smutno bez nich. Pies też smutny.
Pies też się przywiązał do stada?
– No oczywiście. Biegał za nimi, a jak raz wpadły do dołu to pies je wyprowadził. Zresztą były takie spokojne – jak rozpięliśmy sznurek to wiedziały, że nie wolno go przekraczać i chodziły równiutko jedna za drugą.
Czy jest Pan zdecydowany kontynuować hodowlę owiec po zakończeniu projektu LIFE?
– Oczywiście. I będę powiększać stado. Mam swoje łąki więc będę mógł wypasać nie tylko na murawach. Postawię owczarnię i będą miały gdzie zimować. Człowiek się uczy. Już nauczyłem się formować kopyta, z czasem człowiek nauczy się wszystkiego.
Ale do strzyżenia się pan nie garnął….
A bo można owieczkę skaleczyć, a ten co strzygł mówił, że to nerwowa rasa.
Warto było przystąpić do projektu?
To był pierwszy sezon i nie powiem, że się nie obawialiśmy. Jak to będzie i czy coś się tym owieczkom nie stanie, czy nie będą chorować, czy jakieś psy nie wystraszą stada albo ich nie zaatakują, ale sezon minął i wszystko było w porządku. W pracy to najpierw się śmiali, a teraz wszyscy zainteresowani projektem i owcami (dodaje Pani Aleksandra).